Nie jestem w stanie utrzymać filiżanki herbaty, nakarmić się czy ubrać, ale mogę jechać 200 km/h.
Bestia.
Jest jasna i kolorowa. Intensywna zieleń przebija się przez mieszankę odcieni. Dzieci i kobiety instynktownie zasłaniają uszy, gdy słychać ryk, którym w pewnym momencie staje się ogłuszający, coraz głośniejszy. Brzmi tak, jakby komuś utknął w gardle mały kawałek jabłka i próbował go wyrzucić, tylko z większą siłą. Po kilku sekundach przestaje. Bestia mruczy teraz jak kot. Dwa tłumiki wydzielają dym; każdy z nich o średnicy litrowego słoika.
Drzwi od strony kierowcy otwierają się szerzej niż od strony pasażera, a po wejściu do środka zauważysz, że nie ma tylnej kanapy, jak w większości samochodów. Jest za to plątanina szarych rur, które szczelnie wypełniają wnętrze. Są one częścią klatki bezpieczeństwa – zasadniczego „kręgosłupa” tego samochodu.
Z przodu znajdują się dwa czarne fotele, które trzymają Cię bardzo mocno, gdy tylko usiądziesz i zapniesz pasy. W kokpicie wszędzie są przewody, rurki i dziury – wygląda to jak wnętrze statku kosmicznego ze wszystkimi zegarami, wskaźnikami i tarczami. Deska rozdzielcza jest pokryta folkiem. Sebastian siedzi już za sterami; jego fotel jest wyjątkowy, ponieważ po obu stronach wystają dwie dźwignie, które nazywa joystickami. Nad podłogą wiszą pasy na stopy; wypełniony jest pianką, która dopasowuje się do kształtu ciała każdego, kto w nim usiądzie…
Gdy tylko drzwi zostaną zamknięte, hałas stopniowo zanika. Po chwili znów dzwoni. Towarzyszy mu szarpnięcie. Słychać pisk opon. Przyspieszenie jeszcze mocniej wciska Cię w fotel, w który jeszcze przed chwilą nie mogłeś się bardziej zapaść. Przed wejściem w pierwszy zakręt wskazówka prędkościomierza podnosi się o 100, 150 i 200 kilometrów na godzinę. Samochód porusza się jak po szynach, nie przechylając się na jedną stronę.
Kierownica, choć jest wykonana z zamszu i wygląda jak nowa, ma u góry pasek przypominający kolor starej, zużytej żarówki. Sebastian nigdy jej nie używa.